Zamiast od ręki pomóc nękanej przez męża kobiecie mówią: „Proszę jeszcze wytrzymać”. Albo gorzej: „Baby, jak dostaną po majtkach, to same odwołują zeznania”. To policjanci trafiający na interwencję do domu, w którym mąż fizycznie czy psychicznie znęca się nad rodziną. Takie sytuacje wcale nie są rzadkością. Dobrze wiedzą o tym same kobiety, ale też konsultanci pogotowia Niebieska Linia.
Agnieszka pracuje w służbie zdrowia, mieszka w małej wsi pod Lublinem, jej koszmar zaczął się wiele lat temu. – Mąż pił praktycznie codziennie. Bił mnie, rzucał o ścianę, wyrywał włosy, roztrzaskiwał dzieciom zabawki, jak jeszcze były małe (dziś młodszy ma 10 lat, starszy chodzi do gimnazjum). Zdarzało się, że wyrzucał mnie z domu na kilkunastostopniowy mróz, w nocy – opowiada Agnieszka. Od teściowej słyszała: „trzeba wytrzymać”. – Wiele lat nie wzywałam policji, bo nie chciałam, aby widziały to dzieci. Cierpiałam, tak jak pewnie cierpi wiele innych kobiet – mówi.
Gdy po raz pierwszy zawiadomiła policję, poprosiła, by męża nie karać, a jedynie, by go zdyscyplinować. Liczyła, że to wystarczy, że może się zmieni, przestraszy, złagodnieje. Nic z tego. Przy kolejnych wezwaniach policji, już nie robiła żadnych zastrzeżeń.
Agnieszka ma żal do policji