Kierowniku, ręce przy sobie, czyli molestowanie na szczytach władzy
Dominique Strauss-Kahn, były już szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jest nie pierwszym i nie ostatnim menedżerem, który stracił pracę, dobre imię, a zapewne też wolność, z powodu oskarżeń o molestowanie seksualne. Gdyby lepiej zapoznał się z historią procesów o molestowanie prowadzonych przed amerykańskimi sądami, zapewne wziąłby zimny prysznic, zanim wyszedł z łazienki, opasany ręcznikiem.
Kimberly Ellerth miała 23 lata, gdy świeżo po studiach zaczęła w Chicago pracę w dziale marketingu Burlington Industries. Praca uchodziła za atrakcyjną, dawała szansę awansu – firma zatrudniała wówczas 20 tys. osób. Miała fabryki tekstylne także za granicą. Praca Kimberly wiązała się z podróżami. Już podczas pierwszej Ted Slowik, jeden z menedżerów, zaczął jej czynić niedwuznaczne propozycje: – Wiesz Kim, że mogę sprawić, byś szybko awansowała. Ale możesz mieć tu też twarde życie. Wszystko zależy od ciebie.
Innym razem, gdy zatelefonowała do Slowika w sprawie służbowej, powiedział: „Nie mam czasu. No, chyba że mi powiesz, jak jesteś ubrana. Jeśli masz krótką spódniczkę, może znajdę czas”.
Zdarzyło się też, że boss dotknął kolana pracownicy. Po 15 miesiącach sama się zwolniła, a w październiku 1994 roku złożyła pozew o odszkodowanie, powołując się na ustawę z 1964 roku o prawach obywatelskich, której siódmy paragraf zakazuje dyskryminacji w miejscu pracy.
Czytaj całość na Wyborcza.pl